Ale po kolei:
Ok. 13.00 zacząłem przygotowywać środek dezynfekujący. Cholerstwo musi być nieźle toksyczne, skoro z 1 litra który zakupiłem można uzyskać 15.000 (sic!) litrów roztworu dezynfekującego wodę... żeby było ciekawiej, zakupiony środek ma zaledwie... 5% substancji czynnej :)

Na 1 litr wody 40ml środka. Wymieszać, dodać aktywator - kwasek cytrynowy, 10gr. Pozostawić na min. 3 godziny. Uzyskujemy w ten sposób 11 litrów roztworu gotowego do pracy z bakteriami.

Dezynfekcja (co istotne - nie wymaga spłukiwania):
- kadź filtracyjna, fermentator, fermentator do cichej z kranikiem, łyżka do mieszania w garze, termometr, lejek (który zresztą do niczego się nie przydał).
Dokładne mycie (Ludwik, gorąca woda):
- garnek, chochla do nabierania próbek piwa, wszystko co mam nowe i jeszcze nie używane.
Aha. Rękawice ochronne - faktycznie dla ochrony. Okularki - tak, dla szpanu :)
A serio, to lepiej na oczy uważać pracując z takimi środkami.






Obrałem metodę dochodzenia do właściwej temperatury, wyłączania gazu, i mieszania brzeczki. Niestety, ten sposób się nie sprawdza - po wyłączeniu palników temperatura wciąż rośnie, podejrzewam, że od rozgrzanego spodu gara, i osiąga o 5'c więcej niż zamierzona.
1. Temperaturę 45'c (przerwa ferulikowa) miałem utrzymać przez 10 minut, ale w praktyce to wyglądało mniej więcej tak: 50'c -> 45'c -> 43'c (jak przechłodziłem mieszając) -> 45'c - przez większość czasu z tych zakładanych 10 minut. Na samym spodzie gara jest mniej więcej 5'c cieplej niż przy wierzchu.
2. Następnie przerwa białkowa, 53'c przez 15 minut - tu taka sama historia - próbowałem podgrzewać intensywnie do 48'c, potem na minimalnym gazie dojść do 52'c i wyłączyć - ale coś nie wychodziło. Skakało mi o parę stopni w górę i w dół, nie wiem, może przez to, że brzeczka jest gęsta, i nierównomiernie ogrzewana - ale przecież stale i dokładnie ją mieszałem... Okazuje się też, że intensywne mieszanie naprawdę szybko zbija temperaturę.
3. 63'c przez 30 minut - tutaj, zdaje się, lepiej poszło. Jako, że to dość długa przerwa, małymi palnikami dobijałem do 62-63'c i wyłączałem gaz. Zamieszałem solidnie, i zakryłem pokrywą. Co kilka minut zaglądałem do środka i sprawdzałem temperaturę.
4. 72'c - próba jodowa. Pierwsze próbki lekko się barwiły na granatowo, ale wystarczyło ok. 5-10 minut do osiągnięcia próbki bez zawartości skrobi. Najwygodniejszym rozwiązaniem okazało się nanoszenie próbki na biały, porcelanowy spodek wprost z kapiącego termometru, którym jednocześnie monitorowałem temperaturę. Jak już miałem wrażenie, że próba wyszła negatywnie, obok nakropiłem jeszcze parę kropel nie zmieszanych z jodyną - porównałem próbki, były identyczne w kolorze.
Zdjęć nie ma, bo przyszli goście i jakoś nikt nie miał czasu zająć się dokumentacją :(
5. 78'c - mi oczywiście udało się do 80'c podjechać, jak nie więcej... utrzymałem temperaturę +/- 3'c przez 5 minut i tak oto skończyłem zacieranie.
Zapach przyjemny - zaraz po zamieszaniu słodów oczyma wyobraźni zobaczyłem Dzierzgowo, małą wioskę gdzie niegdyś jako dziecko spałem na sianie w stodole. Wieś, pole, mokra słoma i dzieciństwo. Fajnie.
Z obserwacji wynikła taka oto prawidłowość związana z utrzymywaniem właściwych temperatur:
- na silnym ogniu doprowadzić temperaturę o 5'c mniejszą od założonej, następnie dogrzewać na minimalnym ogniu do 3'c mniej, zamieszać agresywnie i przykryć garnek. Wyłączyć gaz, temperatura dojdzie sama do tej właściwej, i będzie się utrzymywała na takim poziomie ok. 5-7 minut. Można co jakiś czas odpalić minimalny gaz na 10-20 sekund i zamieszać.

Ok, mamy jeden etap za sobą. Czas oddzielić ziarno od plew. Do fermentatora z kranikiem włożyłem kadź filtracyjną, i gorącą, przegotowaną wodą (nie przygotowałem jej oczywiście wcześniej, i było trochę nerwowo) uzupełniłem pustą przestrzeń między wiadrami.

Wody trzeba przygotować ok. 4 litry (rzecz jasna, jeśli się korzysta z takiego samego sprzętu co ja), wrzątek mieszałem mniej więcej pół na pół z zimną, przegotowaną wodą którą miałem przygotowaną wcześniej. Temperatura nie przekraczała więc 80'c.


Chyba, że już wszystko ze środka wybierzemy miseczką, i zostanie na dnie 5kg.



Klarowność brzeczki wyglądała tak jak na zdjęciu powyżej. Przy okazji, poznajcie nogi moich przyjaciół.


Przykryłem wszystko w miarę dokładnie, i poszedłem spać. Filtrowało się dosłownie po kropelce, a że była już 2 rano, nie było sensu czekać aż to się skończy. Zresztą, brzeczki przez noc szlag by nie trafił, nawet jeśli jakieś bakterie postanowiłyby sobie założyć tam rodzinę, to i tak czekała by je kąpiel we wrzątku podczas chmielenia.
Filtracja z wysładzaniem zajęła mi 5 godzin. Reszta dokonała się sama, podczas gdy spałem kamiennym snem.
***












Nie byłbym sobą, gdybym nie zapomniał na ostatnie 10 minut chmielenia wrzucić do kotła chłodnicy celem jej dezynfekcji. Włożyłem, uprzednio przemywszy gorącą wodą, już po wyłączeniu palników.












Muszę się, przyznać, że zapach jaki się przy tym roztaczał był tak zniewalający, słodki, karmelkowaty, że nalałem sobie troszkę tego czegoś do szklaneczki - i powiem tak: ciężko jest znaleźć coś o tak pięknym, kuszącym zapachu, przy jednoczesnym nieszczególnym smaku :)
A jakie w smaku? W ogóle nie słodkie, sianowate i wodniste... Taka pasza dla świń... nie to, że jadłem, ale coś mi się tak kojarzy.



Odstawiłem go potem na miejsce przeznaczenia, tak, żeby już go podczas fermentacji nie przenosić, i i po sprawdzeniu temperatury (18'c) dodałem drożdże (które zdążyły w kubeczku z wodą odpocząć przed ciężką pracą ok. 30 minut). Zamieszałem wszystko delikatnie i zamknąłem, jak to się mówi, trumnę.


Wtedy otworzę okno i po krzyku. Na zewnątrz temperatury bliskie zeru.


10 marca 2010
Mam obawy związane z pracą drożdży. Nie pracują tek burzliwie, jakbym tego oczekiwał. Nastawione w niedziele ok. 17, nie zwracałem już do północy uwagi na fermentator (mogę na niego mówić po prostu wiadro? Będzie szybciej), bo wiem, że drożdże potrzebują trochę czasu żeby wystartować.

W poniedziałek z rana z przykrością poszedłem do pracy zamiast poklepywać serdecznie wiadro. Ciężko tak swoje dzieci zostawiać.
Poziom w rurce wskazywał na rosnące ciśnienie w wiadrze, ale bulbona nie uświadczyłem. Po powrocie do domu to samo. wykręciłem rurkę, i zbliżyłem oko do dziurki - zaszczypało. Znaczy gaz jest. Uchyliłem pokrywę - piana, bąble, wszystko jak trzeba. Może pokrywa nieszczelna?
Wtorek - to samo. Co jakiś czas zaglądałem do środka (jasne, chodźcie bakterie). Bąbel, zapach.
Środa - Bąbel, zapach plus odgłosy - proces jakby przybrał na sile. Jako, że wczoraj testowałem gotowe piwa w pubie, zrównałem się zapachem z fermentacją.
Jak opadną drożdże (piątek?) zmierzę blg. Ciekaw jestem co z tego wyjdzie.
Zakupiłem niezbędne produkty do stworzenia filtrownicy z oplotu. Opis co i jak z tym robić pojawi się niebawem na blogu w postaci osobnych wpisów.
Jeśli uda mi się tak zgrzać dziurki w kadzi filtracyjnej, że będzie zupełnie szczelna, przerobię ją na drugi fermentator i będę mógł robić dwie warki na raz. Już nie mogę się doczekać kolejnej.
16 marca 2010
W piątek (12 marca) mierzyłem w nocy blg (nie pytajcie dlaczego w nocy, albo zapytajcie czy nie mierzyłem ballinga również sobie), wyszło 5'. Powierzchnia uspokoiła się, pozostała jedynie ok. 2-3 milimetrowa warstewka białej, zdrowo wyglądającej piany. Fermentatora nie zamykam już tak szczelnie, jedynie przykrywam pokrywą. Pobierając próbki wyparzam oczywiście łyżkę, miarkę i ballingometr. Mam dylemat - czy wylewać (czyt. wypijać) próbkę, czy zwracać z powrotem do wiadra... szkoda mi piwa, często próbkując litra wyleję. Z drugiej strony ryzykuję zakażenie.

Pomiar z 15 marca to już 3,5'blg. Czytałem, że drożdże WB06 głęboko odfermentowują - poczekam na ok. 2' i przeleję na cichą (muszę na cichą przelać, i na niej przetrzymać 2 tygodnie... mam wyjazd pod koniec marca, a nie chcę za wcześnie butelkować)
Całość nie smakuje jakoś szczególnie imponująco, no ale czego się spodziewać po fermentującym młodym piwie. Wodniste, ale nie tak kwaskowate, jak niektórzy opisują ze swoich doświadczeń. Mam nadzieję, że kwaskowatość (ponoć kolejna cecha tych drożdży) nie będzie zbliżona do wyrobów berlińskich pszenicznych, wolałbym, żeby nawet nie była zbliżona do litewskiego Švyturysa. Mało treściwe. Ale to z czasem. Ponoć cuda dzieją się dopiero w butelkach. Policzmy - butelkuję po powrocie, 30, 31 marca, miesiąc na refermentację i dotarcie się smaków. Na święto pracy można pić. Rzecz jasna będę sprawdzał po butelce co tydzień, żeby ustalić jakie zmiany zachodzą.
18 marca 2010
Koniec fermentacji burzliwej. 7-18 marca, przetrzymałem może trochę za długo, bo aż 11 dni. Czytałem, że zbyt długi kontakt brzeczki z obumarłymi drożdżami i innymi syfami nie koniecznie poprawia smak przyszłego piwa... ale... jakoś tak wyszło, chciałem maksymalnie obniżyć blg, bo myślałem, że będę robić bez cichej.
Coż nam wyszło - przez te 11 dni balling zszedł z 13 na 3, to dobrze. Fermentacja przebiegła wyjątkowo spokojnie, zdążyłem już się nawet trochę zaprzyjaźnić z bąblami na powierzchni.
Coż nam wyszło - przez te 11 dni balling zszedł z 13 na 3, to dobrze. Fermentacja przebiegła wyjątkowo spokojnie, zdążyłem już się nawet trochę zaprzyjaźnić z bąblami na powierzchni.

Mycie i dezynfekcja dwutlenkiem chloru sprzętu, i przelałem do drugiego wiadra. Jakoś nie starałem się za bardzo, żeby nie było mętne - w końcu to cecha charakterystyczna piw pszenicznych.

Szkoda tylko, że pompka z której korzystałem dość silnie napowietrzyła mi piwo - wezmę to pod uwagę i następnym razem troszkę ją przerobię.

W smaku całkiem niezłe. Brak kwasu, brak jakichkolwiek posmaków zepsucia. Wodniste, ale dajmy temu trochę czasu...

Myślałem, żeby może jakoś te drożdże się odzyska - jak na zwłoki całkiem świeżutkie i pachnące. No ale wywaliłem. Jeszcze nie przy tej warce.

31 marca 2010
Wróciłem z podróży i zabrałem się za piwo. Do czystego wiadra wlałem roztwór 150 gram glukozy z 300ml przegotowanej, gorącej wody i do tego zacząłem przelewać brzeczkę.







Za parę dni pierwsza degustacja.
19 maja 2010
Cóż, te parę dni minęło, a ja nie napisałem co i jak.
Otóż: dwa dni po zabutelkowaniu piwo NIE smakowało. Ok, wiem, że się pospieszyłem z testem, ale byłem ciekaw - gaz już puścił więc...
sorry, potem dokończę, mam gości
A co to Młóto?
OdpowiedzUsuń"Młóto - (Wysłodziny). Odpad po produkcji piwa, nierozpuszczalne części słodu oddzielone od brzeczki w wyniku filtracji zacieru."
OdpowiedzUsuńTomasz, komu ja ten słowniczek po prawej stronie pisałem? :)
Warzenie zmienia ludzi... Jakoś inaczej wyglądasz na początku a inaczej w dniu rozlewu :):):):)
OdpowiedzUsuńDzięki za tę dokumentację! Raz robiłem już pszeniczniaka (3 warka), i byłem zadowolony, ale połowicznie :) Trochę kwaskowy się zrobił, ale wina nadmiaru osadu wg mnie. Tym razem mam trochę więcej wiedzy i mam nadzieję, że wyjdzie smaczny. To będzie warka Nr 6. Dzięki Twojemu dziennikowi zdarzeń mam nadzieję pójdzie mi jak po sznurku :)
Marcin
He he, czyli jednak widać te 27kg mniej :) Dzięki :)
OdpowiedzUsuńMój pszeniczny najlepiej smakował 2 tyg. po zabutelkowaniu. Chociaż, jak teraz go piję, a minął ponad miesiąc, też mu nic nie brak - zresztą, dziś zaktualizuję posta o pszenicy. Pozdrawiam!
To kłusko na etykiecie to mało przypomina pszeniczne :P.Doceniam wieki wkład w dziedzinie piwowarstwa domowego, oby tak dalej.Młodzi piwowarzy mają się od kogo uczyć :D
OdpowiedzUsuńDziękuję za docenienie :)
OdpowiedzUsuńNo Elefant, zabieram się za 1 warkę -> brewkit taki jak Twój. Jutro 1 dzień akcji. Ukłon dla Ciebie i za styl w jaki prowadzisz blog. Instrukcja zajebista :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wszystko przebiegnie bez problemów. Jakby co - służę pomocą w nagłych wypadkach - gg podane na blogu :)
Powodzenia!
Fajny blog,dużo można się nauczyć :) Brakuje mi tylko jednego,oceny podczas degustacji.Co z tego wyszło,dobre,słabe,do powtórzenia czy zapomnienia.A może przegapiłem ?
OdpowiedzUsuńCóż, zazwyczaj po skończonej warce co tydzień biorę po jednej butelce gotowego trunku i testuję... robię zdjęcia, notatki... po czym o tym zapominam :(
OdpowiedzUsuńNiemniej w telefonie mam cały czas na tapecie ustawione przypomnienie: "zaktualizować elefanta"...
Z ocen piwa pozostaje mi tylko odesłać na inny mój blog, gdzie testuję poszczególne buteleczki: www.cotozapiwo.pl
Pozdrawiam!