sobota, 29 października 2011

warka 13 - Pszeniczne (Hefe-Weizen) #2

Po wielokroć szczególna warka. Jedną mam tylko nadzieję, że nie okaże się pechowa - bo jak to się mawia w domach spokojnej starości: popuściłem troszkę.

Bez obaw - nie było braku higieny, były po prostu głupie błędy które musiały mieć miejsce przy jednoczesnym warzeniu pszenicznego, zlewaniu na cichą / chmieleniu na zimno India Pale Ale i butelkowaniu Portera. Ale dwóch dzielnych pomocników przyszło z odsieczą i wszystko poszło w miarę gładko - za co jestem im bardzo wdzięczny.

Zastanawiam się tylko, dlaczego na pierwsze towarzyskie warzenie zdecydowałem się na ten gatunek. Nie jest najłatwiejszy. Do dziś w pamięci mam te długie godziny spędzone na filtrowaniu poprzedniego pszeniczniaka.

Stosunek jak zwykle udany - woda / słody - 3:1. (Woda wcześniej doprowadzona do temperatury 47 stopni). Słody wrzucam wszystkie jeden po drugim, nienaturalnie się przy tym prężąc. Leci więc pszeniczny, leci pilzneński, leci, lekko się ociągając, carahell (był troszkę zaskoczony propozycją wspólnego występu z takimi gwiazdami)

Przerwa pierwsza, 45'c - ferulikowa. Mieliśmy z kolegą Mariuszem (zwanym dalej Mario) małe przegrzanie do 50'c ale w 10 minut bez palników zeszło do 48'c.

Dogrzanie do 53'c rozpoczyna przerwę białkową. Dr Dukan pokiwałby pewnie z politowaniem głową, bowiem utrzymaliśmy ten stan jedynie przez 15 minut.

62'c przez 30 minut - przerwa maltozowa. Wyglądało to podobnie jak w poprzednich warkach - mierzę temperaturę, dotkliwie mieszam zacier, przykrywam pokrywką i nastawiam timer na 5 minut. Mam czas na rozmowę ze znajomymi, wypicie piwa, zrozumienie żartu usłyszanego poprzedniego wieczoru i wizytę w sklepie mięsnym. Następnie cykl się powtarza - sprawdzenie gorączki, pokrywa, the final countdown.

Może na szybko wyjaśnię o co chodzi z tymi przerwami. Dobra okazja, bo podczas zacierania piwa pszenicznego występuje ich sporo:

- przerwa zakwaszająca (ok. 31'c) - jeśli utrzymamy ją przez parę godzin uzyskamy lekkie zakwaszenie brzeczki (powiedzmy, pożądane), ale nie wydaje mi się żeby to był najlepszy sposób na osiągnięcie tego efektu. Ja nigdy tego nie robiłem.

- przerwa ferulikowa (ok 45'c) - dzięki niej będziemy mieli w piwie goździkowe aromaty (piwa pszeniczne). Jednak różne źródła różnie podają - niektóre utrzymują, że aby efekt był wyczuwalny trzeba by utrzymać tą przerwę przez ok 2 godziny... Ja przy piwach pszenicznych stosuję tą przerwę tylko przez 10 minut...

- przerwa beta-glukanowa (45-50'c) - Dzięki temu zmniejsza się lepkość zacieru i brzeczki, co może mieć znaczenie przy zacieraniu piwa z udziałem żyta. Wydłużenie tej przerwy może jednak negatywnie wpłynąć na pełnię smakową i pianę piwa (cytat z wiki.piwo.org - wcześniej nie wiedziałem zbyt dużo o tej przerwie bo nigdy jej nie stosowałem, a jeśli już to niechcący)

- przerwa białkowa (ok 53'c) - ponoć wpływa na stabilność i pienistość gotowego piwa. Ponoć, bo co pienistości, nie zauważyłem większej różnicy - każde moje piwo pieniło się rewelacyjnie i długo trzymało czapę, tak samo z trwałością - stosowanie, bądź nie, tej przerwy nie wniosło większych zmian do moich warek.

- przerwa maltozowa (ok 63'c) - przerwa scukrzająca, uzyskujemy sporo cukru (maltozy), który poważnie zainteresuje nasze drożdże. Im dłuższa przerwa, tym bardziej alkoholowe piwo... kosztem głębi smaku.

- przerwa scukrzająca dekstrynująca (68-74'c) - powstające na tym etapie cukry maja podnieść treściwość piwa i jego słodycz. Są to cukry nie fermentowalne, więc działają jedynie smakowo.

Coś, co początkowo wygląda na odpalanie piły spalinowej w kuchennym zlewie to nic innego jak mycie niewinnego gumowego węża, nie mającego nic wspólnego z teksańską masakrą. Przy okazji dochodzę do wniosku, że praca zespołowa jest całkiem przyjemna. Może nie jestem takim socjopatą za jakiego się uważałem...

W tym momencie ma miejsce mała odskocznia - trzeba zabutelkować poprzednią warkę, Czarnobylinę. Próbka pobrana, szybka degustacja, w między czasie przygotowania do filtrowania pszenicznego.

Dobry moment, żeby zdradzić czytelnikom mały sekret. Od kilku warek nie bawię się już w dezynfekcję sprzętu. Chlor stoi bezpiecznie zapakowany w rogu szafki, OXI wala się po szufladzie, Ludwik utrzymuje kontakty jedynie z naczyniami codziennego użytku.

Widoczny na zdjęciu filtrator ani razu nie był wyparzany (jedynie dokładnie przemywany wodą) - na etapie filtrowania nie muszę zbytnio dbać o sterylność, zaraz potem następuje przecież godzinne chmielenie, co jak wiadomo, nierozerwalnie łączy się z wrzątkiem.

Do czego dążę? Nie miałem wpadki.
Całość myję dokładnie miękką gąbką przed i po użyciu, przepłukuję obficie pod bieżącą wodą, kiedy tylko się da myję ręce i zmieniam bieliznę. I to działa.

Przestałem wyparzać również kapsle i nie stwierdziłem, żeby to jakoś negatywnie wpływało na przyszłe piwo (może mieć jakieś znaczenie fakt, że piwo zawsze i bezwzględnie przechowuję w pozycji pionowej). Poza tym, niewykorzystane, wyparzone kapsle mają tendencję do szybkiego rdzewienia, jeśli ich się bardzo dokładnie nie wysuszy.

Na fotografii (wykonanej techniką cyfrową) przygotowuję się właśnie do butelkowania Czarnobyliny, a Mario walczy z zacierem. Z jego miny można wyczytać zniecierpliwienie - nie codziennie się filtruje zacier, a ja skutecznie blokuję proces.

Za firmę spedycyjną robią dziś goście, więc transportem zacieru do fermentatora pozwoliłem zająć się koledze. Kranik niebezpiecznie zwrócony otworem w jego kierunku, ale chyba zbagatelizował zagrożenie.
Chyba, że to była okazja, to w takim razie ją przegapił.

Wiem, że to wygląda tak, jakby nic się nie mogło się zmarnować, choćbym z emalią zrywał. Zależy mi jednak na wydajności i nie chcę przy okazji zapchać zlewu wypłukując resztki.

Delikatna skrobanka gara i zacier pozostawiony samemu sobie na 20 minut, ponieważ tyle zajmuje nam opieka nad poprzednimi warkami: Czarnobyliną oraz India Pale Ale.

Może zestresowany władczą postawą Maria, może z pragnienia zmieszczenia się w kadrze, może z szacunku do woskowych figur - wyglądam tak jak wyglądam. Nie czuję się gorszym człowiekiem tylko i wyłącznie dlatego, że każda moja część ciała wygląda, jakby należała do innej osoby. Nauczyłem się z tym żyć.

Początki filtrowania jak zwykle wypadają nieco mętnie.
Tym razem, dla odmiany, nawet nie ma czego zwracać, ponieważ pierwsze 5 mętnych litrów było ostatnimi litrami. Po prostu - zacier ostygł (mimo, że był przykryty pokrywą), poza tym - to w większości słód pszeniczny, który nie jest zbyt skory do współpracy na tym etapie warzenia.

Sytuację próbuje ratować Mario, wysładzając ziarna 10 litrami wody o temperaturze 78'c.
Jako, że moi towarzysze zaczynają już się lekko niecierpliwić (posiadają psa z agresywnym układem moczowym), po bardzo szybkim uzyskaniu 15.5 litra brzeczki decydujemy się na chmielenie.

Osobną kwestią pozostaje jakich metod, poza 10 litrami gorącej wody, do tego użyliśmy :)

Pomijając najprostsze, czyli przekleństwa, były to: kompulsywne targanie zacieru łychą (dlaczego warzenie nie miałoby jednocześnie dostarczać przyjemności?), wyciskanie pokrywą (przerabiane już niejednokrotnie wcześniej), chaotyczne sterowanie kranikiem (jak się okazało, Mario nie miał z nim kontaktu) i ogólne rozbawienie (wolałem usunąć się w cień, uśmieszek Maria jest naprawdę zaraźliwy).

Z przerażającą lekkością mój gorzej widzący kolega robi kopiuj wklej (poprawka, wytnij wklej, gdyby to było naprawdę kopiuj wklej byłbym już bogaty), i praca zaczyna nabierać tempa - za rogiem czai się chłodnica, a zimne piwko w szklance tylko czeka aż skończę nadzór nad efektywnością pracy.

Po odmierzeniu porcji chmielu przystąpiliśmy do chmielenia (15 + 10 + 10 = 35 gramów, w dołączonym pojemniczku do zestawu było 50 gramów, co mnie nieco zmyliło, ale o tym później).

Pierwszy wrzut był jeszcze zespołowy, ale jak już pisałem, moczowód pieska... Pożegnałem pomocników i się zamyśliłem, popełniając od tego momentu sporo błędów.

Chmielenie zgodnie z planem, bo tu niewiele da się tak naprawdę zepsuć. Czyżby?...
W pewnej chwili zobaczyłem, że mam jeszcze jakiś chmiel w pojemniku - o czymś zapomniałem? Ale kiedy, jak... Na wszelki wypadek wsypałem go (15 nadprogramowych gramów o których pisałem wcześniej) na ostatnie 6 minut gotowania.

Schody zaczęły się wraz z chłodzeniem - bardzo szybko poradziłem sobie ze zmuszeniem chłodniczej rurki do kontaktu trwałego z rurką od spłuczki, po czym zanurzyłem całość z lubieżnym uśmieszkiem na 10 minut przed końcem chmielenia, i...

... usiadłem do notatek.
Wiadomo - wypełnianie rubryk, notowanie jedynych w swoim rodzaju ulotnych spostrzeżeń, szybkie kombinerki, szybki gin z tonikiem, szybki papieros i człowiek zaczyna się gubić.

Puszczam wodę w chłodnicy i zaczynam namaczanie drożdży. Do tej pory nie wiem, czy to przez widoczny na zdjęciu śrubokręt, czy przez wcześniejszy drink z ginem, ale jednocześnie chłodząc, podgrzewam brzeczkę. Tak, zapomniałem wyłączyć palniki podgrzewające mój ukochany gar. Ot, gapa.
Dopiero po 10 minutach, gdy temperatura spadła jedynie o 10 stopni, zorientowałem się, że coś jest nie tak...

W końcu udało mi się schłodzić brzeczkę do 26'c.
Po dekantacji mam całe 9.5 litra 20'blg. Do akcji wkracza woda primavera, oraz jej mniej szlachetna koleżanka z wodociągów.

20'blg -> 1.2 litra primavery
16'blg -> 2 litra wody z kranu (primavera się nagle skończyła)
14.5'blg -> 1 litr kranówki =
13'blg, 15 litrów...

Bardzo, bardzo słaby wynik. Oczywiście za głównego winowajcę uważam nieefektywne filtrowanie, ale też i błędy przy dekantacji znad chmielin - być może jednoczesne grzanie i chłodzenie źle wpłynęły na konsystencję brzeczki, czego skutkiem była spora ilość piwa które po prostu musiałem sobie darować (chociaż i tak na parę litrów pełnych chmielin przymknąłem jedno ze swych pięknych oczu).

Drożdże zadane, zostało tylko całość zamknąć szczelnie pokrywą z rurką fermentacyjną i modlić się, żeby coś z tego wyszło.

Jeśli nie ilość, to może chociaż jakość...

14 listopada 2011

Zanim dopiszę moment zlewania na cichą i butelkowania, pozwolę sobie zaprezentować etykietę, która jutro idzie do druku. Butelki w piwnicy już czekają...

29 komentarzy:

  1. nie wiem czy dobrze zrozumiałem, ale całkowicie zrezygnowałeś z odkażania/dezynfekcji sprzętu ? -kargool

    OdpowiedzUsuń
  2. To nie jest tak...
    Zrezygnowałem z dezynfekcji w chlorze. Nadal oczywiście bardzo dbam o higienę - na bieżąco myję gorącą wodą, szczuję Ludwikiem, czasem przeleję wrzątkiem. Raz na jakiś czas mam zamiar urządzić kąpiel chlorową dla całości sprzętu - na razie nie mam wanny ("fachowcy" 3 miesiąc robią mi łazienkę która ma 4 m2), więc temat musi poczekać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przed chmieleniem oczywiscie nie ma sensu niczego myc (warto natomiast usunac widoczne golym okiem zacieki z poprzednich warek :P). Ale po chmieleniu - bałbym się włożyć w brzeczkę wężyk silikonowy wyjęty prosto z szafy. Ja go też nie myję - wyparzam we wrzątku w małym garnku. Wrzątkiem też traktuję fermentator przed przelaniem brzeczki. To wystarcza.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dokładnie. W czasie samego zacierania - filtrowania - chmielenia ograniczam się do dokładnego mycia bieżącą, gorącą wodą, a jeśli zachodzi potrzeba - przetarcia świeżą gąbeczką.

    Po ostudzeniu, przed wrzuceniem drożdży i podczas zlewania na cichą wąż... cholera, też tylko myje gorącą wodą. Nie chcę w ten sposób nikogo zachęcać do odpuszczania sobie wyższego stopnia sterylności - ja autentycznie nie mam teraz na to warunków...

    Nie miałem jeszcze infekcji, co nie znaczy, że nie będę odkażał / zalewał wrzątkiem itp. jak już będę miał taką możliwość (wanna o której wcześniej wspominałem)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam i gratuluję wyboru jakże smacznego hobby ;)
    Chcę włączyć swoje przejścia z dezynfekcją do dyskusji. Mianowicie zdarzyło mi się dwa razy nie uzupełnić zapasów oxy, i oczywiście użyłem wrzątku. Obie warki były kwasiżurami! Od tamtej pory dbam aby w szafce był zapas środka. Być może miałem pecha ale nauczka była konkretna.
    Pozdrawiam
    lisq

    OdpowiedzUsuń
  6. Lisq, a jakie to były style?

    Powiem szczerze, że dwa / trzy razy miałem silne kwaskowate posmaki w piwie, ale tylko na początku leżakowania - potem smaki się układały, docierały i po 5-6 miesiącach nie było cienia tego posmaku (chyba, oczywiście, że był pożądany - np. pszenica). Podejrzewam, że gdyby to była infekcja, po 5-6 miesiącach smakowałoby gorzej niż na starcie.

    Mam oxy, ale chyba wolę radykalniejsze środki - dwutlenek chloru. Zapas starczy mi chyba na całe lata, a skuteczność bliska 100%. Raz na jakiś czas będę robił kąpiele całego sprzętu. Doraźnie - wrzątek i oxy.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pierwsze skwaszone to był bodajże pils, a to drugie to świeżo bo w sierpniu i był to roggenbier. Jeszcze mi to żytnie pod stołem stoi :D
    lisq

    OdpowiedzUsuń
  8. A sorry pomyłka, nie żytnie tylko wędzone grodziskie. Zerknąłem pod stół.

    OdpowiedzUsuń
  9. @Anonimowy: Ale grodziskie jest z natury lekko kwaskowate (w końcu to pszenica). Może to nie infekcja tylko taki smak? Moje grodziskie leżakuje sobie właśnie w butelkach i ma oczywiście kwaskowaty posmak (prócz wędzonego) i nie uznaję tego za wadę. Gdzieś tam w tle czuje też lekko aceton/rozpuszalnik - czyli octan etylu, ale przy wszystkich (zwłaszcza klarownych - żelatyna) pszenicach to chyba w miarę normalne?

    OdpowiedzUsuń
  10. Aleś mnie zażył :D Hmm jeśli grodziskie jest takie kwaśne to więcej go nie zrobię :/ A jeśli się zepsuło to i tak więcej go nie zrobię bo wędzonka mi przeszkadza :P Sumując: oxi będę używał zawsze, a w czerwcu jadę do żywca popróbować piw różnych i pogadać z ludźmi w celu dokształcenia!
    pozdrawiam
    lisq

    OdpowiedzUsuń
  11. To pewnie wszyscy się w czerwcu spotkamy w Żywcu bo też się wybieram :)

    Lisq, mam kupiony zestaw Grodziskiego, ale w ten weekend będę robić portera, więc przesuwam Grodzkie na grudzień - ciekawe, jak mi wyjdzie, będzie co porównywać.

    OdpowiedzUsuń
  12. @pejot: Planujesz użyć żelatynki? Bez niej ciężko będzie uzyskać klarowność (a Grodzisz wg stylu ma być całkiem klarowny - jak lager). Daj dużo środka do refermentacji. "Wychodzenie" piwa z butelki to też element tego stylu ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Chociaż wolę piwa mętne, myślałem o żelatynie i najprawdopodobniej jej użyję. A co do glukozy - dużo, tzn. ile? (za standard przyjmijmy 160g / 20l).

    OdpowiedzUsuń
  14. Daj więcej niż zawsze dajesz. Ja używam ekstraktu słodowego, więc dałem trochę ponad 300g. Musisz sobie przeliczyć na glukozę... UWAGA: ZA ZNISZCZONĄ KUCHNIĘ PRZEZ GRANATY NIE ODPOWIADAM. Ale z drugiej strony - kto nie ryzykuje ten nie ma (pysznego grodzisza jak szampan :D)

    OdpowiedzUsuń
  15. Dam max. 200g - znaczna część moich piw oddaję w prezencie rodzinie, znajomym - o ile u mnie w kuchni czy piwnicy z granatami sobie poradzę, nie chcę straszyć innych... No i transport butelek - zawsze wioząc komuś piwo mam wrażenie że lada chwila eksplodują mi w plecaku. Albo inaczej... tak jak IPA, podzielę na 2 partie - glukoza standardowo i zgodnie ze stylem.

    OdpowiedzUsuń
  16. O widzisz - ostatnia opcja mi się podoba. Do tego będziesz miał materiał porównawczy na przyszłość.

    OdpowiedzUsuń
  17. Ja dałem do jednej pszenicy 200g/20l i po 2 miesiącach mocno się pieni, prawie wychodzi z butelki po otwarciu. Uważam taką ilość za maksymalną.

    Jeśli chodzi o Twoją wydajność, to może spróbuj następnym razem mocniej wysładzać. Wysładzaj w ciemno do uzyskania 20l brzeczki i jeszcze 5l do osobnego naczynia. Potem sprawdź sobie BLG. Jeśli będzie zbyt duże, to dolej odpowiednią ilość z tych 5l, aby uzyskać BLG o 2 mniejsze niż zakładane końcowe po gotowaniu. Zawsze to lepiej niż wodą rozcieńczać.

    Słyszałem, że niektórzy wysładzają jeszcze mocniej i robią z tych resztek cienkusza albo podpiwek.

    Pozdrawiam
    Wojtek

    OdpowiedzUsuń
  18. Dobrze piszesz. Tak też uczynię następnym razem. Niby o tym wiedziałem, ale jakoś zawsze trzymałem się swojego sposobu. Trzeba będzie spróbować - najlepiej na kolejnym pszenicznym, żeby mieć porównanie.

    PS Raczej nie odważyłbym się dać tych 200g. Niektóre butelki są już mocno osłabione przez wyprażanie w 200'c, bo tak je przygotowuję - wydaje mi się, że te po paru cyklach mogą już nie znieść takiego ciśnienia, zwłaszcza podczas transportu.

    OdpowiedzUsuń
  19. Hej Paweł, tak dla porządku, oczywiście w 'pijalni dobrego piwa' na świętojańskiej byłeś? Niezły wybór,prawda?

    A poza tym znalazłam na blogu autorki artykułów takie linki:
    http://www.rp.pl/artykul/398364.html

    http://www.rp.pl/artykul/398456.html

    OdpowiedzUsuń
  20. Cześć Pejot,
    Rewelacyjny blog, naprawdę dużo można się nauczyć. Gratuluję podejścia do tematu. Szacun.

    Mam kilka pytań do Ciebie dotyczących drożdży. Widzę że wykonujesz rehydrację przed ich zadaniem.
    Jak to robisz? (w tym kroku nie opisałeś szczegółów takich jak ilość wody, to jest ważne: zamieszane czy nie zamieszane po wsypaniu ich do wody, ile odczekujesz czasu przed zadaniem ich do brzeczki itp.) Po zadaniu drożdży zamieszaż brzeczkę czy nie ruszać jej? Poza tym co robić jak drożdże nie wystartują? Zamieszać, znaczy natlenić? Dodać nową partię drożdży? Po jakim czasie zwykle drożdże startują robotę w widoczny sposób (tj. bąblowanie i piana)? 12h, 24h czy może być też później 48h, 72h?

    Jeszcze raz gratuluję bloga, kontunuuj go w miarę możliwości bo jest cenny dla nas zielonych, niedoświadczonych, rozpoczynających dopiero przygodę z tym fascynującym hobby.

    Pozdrawiam
    aTrex

    OdpowiedzUsuń
  21. Alaska, nie byłem! Prawdę mówiąc, mało wychodzę. Jeśli już, wiadomo gdzie ;) Przestawiłem się na piwko w domu i omijają mnie takie rzeczy... oczywiście, sprawdzę! Dzięki za info...

    OdpowiedzUsuń
  22. aTrex - dzięki.

    Podziękowania tym bardziej, że miałem zamiar po warce 15 skończyć / silnie ograniczyć opisy na blogu. Trafiłeś z komentarzem w dobrym momencie - znów poczułem siłę do walki :)

    Jeśli chodzi o rehydratyzację, opiszę ją maksymalnie dokładnie przy najbliższej okazji (warka 14 albo 15). Skupię się też na innych kwestiach dotyczących fermentacji.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  23. Jak to SKOŃCZYĆ?! Teraz jak zostałeś zareklamowany na Browamatorze nie możesz skończyć. Już będziesz zawsze warzył 'na żywo' ;)))) Sam sobie tego piwa nawarzyłeś ;)

    OdpowiedzUsuń
  24. No nie! to koniecznie tam wpadnij, tym bardziej, że daleko nie masz. Dla odwagi dodam, że tam pusto zazwyczaj :) Różne, przeróżne piwska, których nigdzie nie widziałam, jedno to ma nawet etykietkę z gębą jakiegoś niezbyt urodziwego kolesia i jest opis, że to piwo wybrane przez piwowarów amatorów. Wszystkie po 7 zł/butelka, dodatkowo zawsze ze 2 są w promocji.
    Poza tym: http://deser.pl/deser/1,84842,9274218,10_piw__ktorych_juz_nie_ma,,ga.html

    OdpowiedzUsuń
  25. Konkrety proszę :) Szukałem w necie wzmianki o tym miejscu, nic nie znalazłem, wiem, że Świętojańska dużą ulicą nie jest, ale nie miałem okazji się przejść i poszukać :) Ale widzę, że trzeba będzie...

    OdpowiedzUsuń
  26. To jest od strony Warszawskiej, rzut beretem od komendy. Kojarzysz taką knajpę na przeciwko szkoły? Tam kiedyś była 'kuchnia arabska', a później pizzeria. Dobra pizza jest tam do dziś, ale dodatkowo jest nietypowe piwo :)

    OdpowiedzUsuń
  27. Jasne, już wiem gdzie ;)

    @Gutek, jesteś z Białegostoku? :)

    OdpowiedzUsuń
  28. z chmielin nie warto tak szybko rezygnować! Zlej je do jakiegoś dzbanka/kufla i następnego dnia zdekantuj (zlej znad osadu). Zagotuj i voille! Po schłodzeniu wraca do gara. Spokojnie tym sposobem odzyskasz co najmniej litr brzeczki.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  29. @chrum

    I tak zrobię następnym razem, dzięki :)

    OdpowiedzUsuń

Zdecydowałeś/aś się na wpis? Super.
Niewielu to robi, więc doceniam każdą uwagę.
Dziękuję za komentarz.

(Z powodu natłoku spamu muszę wprowadzić moderowanie komentarzy. Takie czasy. Sorry!)