sobota, 15 czerwca 2013

warka 30 - Pale Ale

Kolejny piękny czerwcowy dzień. Za oknem spacerują ludzie ze swoimi psami, a tymczasem w kuchni odprawia się współczesna alchemia. Zerkam na nich, uśmiecham się pod wąsem do Reksiów i Azorów. Zabawne, że jedne formy życia wiedzą co to dobre piwo, a inne są z innej planety. Jak za pomocą ziaren i enzymów otrzymać złoto?...


Nie wiem, ale dziś spróbuję kolejnego stylu - Pale Ale. Warka jakby nie było okrągła, w sumie ilością nie ma się co szczycić, ale to nie jedyna moja pasja więc traktuję ją na równi z resztą tak żeby żadne zainteresowanie nie ucierpiało.

Zaczynam późno, o 13.30.
Byłem gotowy na 12.00 ale chciałem zjeść kurczaka i trochę mi się to gryzło z przygotowaniami.


Sugerowany gęsty i gorący zacier. OK, 12 litrów podgrzane do 68 stopni, z recepturą kłócić się nie będę.

Tutaj z zasypem wielkiej matematyki nie ma, 99% pale ale (ciekawe czy od tego wzięła się nazwa stylu?) plus szczypta Carahella.


To jak już o recepturach wspominam, podam czego się trzymałem:

- Pale Ale 3.8 kg
- Carahell 0.2 kg
- Marynka 35 g
- Lubelski 25 g
- Safale US-05 saszetka.


Zacieranie bez problemów - mieszanie co 20 minut (gar pod przykryciem) i w miarę potrzeby dogrzewanie. Styl bardzo prosty, żadnych innych przerw poza tą jedną 67-stopniową.

Trochę zmieniłem czas zacierania, zamiast narzuconego własnego standardu min. 60 minut zacier miałem już dogrzany do temp 76 stopni po 50 minutach. Może warto jednak zwracać na to uwagę - próby jodowej nie robię, więc nie wiem co wyczyniają enzymy. W ten właśnie sposób obniżyłem sobie wydajność, co później przełożyło się na ilość brzeczki.


Do tej pory nie uzgodniłem sam ze sobą jak przelewać filtrat. Raz leję po bokach, żeby było wesoło, a raz centralnie, żeby nie naruszyć naturalnie układającego się przy oplocie słodu. No ale przecież nie będę innych pytać jak leją. Trzeba mieć jakieś zasady w życiu.


Ja wiem, że to blog o piwowarstwie, ale jedno Wam powiem. Nie bierzcie do kuchni paneli. Klasa ścieralności nie ma znaczenia. Kiedy kuchnia zastępowała łazienkę (łazienka właściwa była w remoncie, który trwał rok) to zrozumiałem na własne oczy jak wilgoć działa na deskę. Dziś bierzesz jak człowiek przy zlewie prysznic, a na drugi dzień zastanawiasz się czy panele wytrzymają jeszcze miesiąc. Na zdjęciu tego nie widać, ale krawędzie paneli już nigdy nie będą równe. Wilgoć jest fajna, ale w warunkach kontrolowanych (tamy, zapory, trzecia randka, baseny).
A że remont trwał rok, to uwierzcie - temat na osobnego bloga.


Na sam koniec, kiedy już wysładzałem, zrobiło mi się szkoda słodu. Z węża leci już prawie woda, straciłem parę litrów przez krótsze zacieranie. Myślę, czas trochę zamieszać. Zamieszałem łychą i pociekło. Mętne, z kawałkami słodu, nie wiem czy więcej w tym więcej zabawy było czy sensu.


A właśnie - tam się spokojnie filtruje, macham łychą, zastanawiam się nad panelami, ale w między czasie wodę grzałem na wysłodziny już od momentu gdy przelewałem brzeczkę do filtrowania. A co się przefiltrowało - od razu do gara i podgrzewam. Oszczędność czasu wyraźna, jak już kiedyś pisałem da się z tego godzinę wycisnąć.


17.5 litra brzeczki doprowadzone do wrzenia w niecałe pół godziny (z tego co pamiętam, to chłodny filtrat potrzebował na to godziny) i od razu leci Marynka.


Kolejny etap który nie przestanie mnie chyba nigdy fascynować. Zaraz po dodaniu chmielu, jakby mało było wrażeń węchowych dzięki słodom, dochodzi jeszcze nieziemski, gorzki aromat. Ciężko zrozumieć, jak świetnie to pachnie i zarazem jak paskudnie smakuje dopóki się tego nie sprawdzi...


Co jakiś czas zamieszam, podkręcę bądź zmniejszę gaz i te 60 minut upływa równie bezproblemowo co zacieranie w stałej temperaturze.


Lubelski podano jak na dłoni, 15 minut przed końcem gotowania.


Fajna klarowna brzeczka, nie? Zapomnij. Świeżo wygotowana brzeczka jest jak bagienny muł. Wystarczy lekko zmierzwić i mamy zielone zamiast brązowego. Najczęściej sobie o tym przypominam, jak odstawię gar żeby oddzieliły się chmieliny, a potem uzmysławiam sobie, że trzeba go przechylić - wszytko szlag trafia i się miesza.


Wężyki od chłodnicy mocuję za pomocą takich małych metalowych zacisków. Niestety, są dość nietrwałe, dlatego warto mieć w razie przecieku plastikowe opaski, bo jak już zacznie przeciekać to robi się podbramkowa sytuacja.


Drożdże zasypane, zaraz koniec pracy a za oknami wciąż jasno :) Zazwyczaj kończę już po zmroku, więc bardzo się cieszę, że mam jeszcze czas na ogarnięcie mieszkania i plany na wieczór.


Tak, do wyciskania resztek chmielin użyłem zaparzacza do kawy. Absolutnie nie warto. Mało co się w ten sposób odzyska, zero higieny, czasochłonne, pół godziny sprzątania więcej. Realnie nie przekłada się na wydajność - i tak mi wyszło 15 litrów po rozcieńczeniu do 13 blg...

Warka zapieczętowana - jest gorąco, temperatura sięga 30 stopni. Mam nadzieję, że nie wpłynie to aż tak bardzo na efekt. 


4 komentarze:

  1. Dzięki za kolejny wpis. Nie będę pisał, że tłum chce więcej bo to oczywiste... hehe

    Jak tam Pub?

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejny opis właśnie zaczynam obrabiać, także nie będę z nim zwlekać :)

    Pub się robi - już nie mogę się doczekać jak ktoś do mnie wpadnie na dobre piwko i przyzna się że zna bloga ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdyby nie dzieląca nas odległość 500 km, wpadałbym codziennie mimo że się nie znamy. Ale prędzej czy później odwiedzę Białystok i będę jednym z tych, którzy się przyznają do lektury niniejszych treści :) Pozdrawiam i czekam na jakiś wpis, choćby z rzadka!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak wyszło to piwko? Właśnie przymierzam się do zrobienia jakiegoś pierwszego piwka ze słodu.

    OdpowiedzUsuń

Zdecydowałeś/aś się na wpis? Super.
Niewielu to robi, więc doceniam każdą uwagę.
Dziękuję za komentarz.

(Z powodu natłoku spamu muszę wprowadzić moderowanie komentarzy. Takie czasy. Sorry!)