sobota, 24 marca 2012

warka 20 - Porter (diabelski)

15 maja 2012 - premiera Diablo III...
Jako, że "dwójkę" cenię sobie niezmiernie, oczekiwania miałem wysokie (70% mojego uwielbienia opierało się na fantastycznych kompozycjach Matt'a Uelman'a, których mogłem słuchać w nieskończoność stojąc w strugach deszczu w Obozowisku Łotrzyc). Chciałem ten wyjątkowy dzień jakoś podkreślić, żeby nie było tak po prostu. Grę odebrać, zainstalować, otworzyć schłodzone piwo uwarzone specjalnie na tą okazję. Prawda?
Ciemniejszy odcień czerni, Trunek Pana Zniszczenia - Porter Diabelski.

Diabelski właściwie tylko z nazwy, mocą nie miał wybiegać zbytnio ponad osiągi "zwykłego", angielskiego, zamierzałem jedynie nadać mu czarciego uroku poprzez mroczny kolor i ciężkie aromaty palonej kawy.


Przepis autorski, bazujący na sprawdzonym porterze angielskim plus modyfikacje... modyfikacji dość sporo.

- jęczmień palony 0.3 kg
- pilzneński 3 kg
- monachijski 1 kg
- pszeniczny ciemny 0.5 kg
- carafa II - 0.1 kg

- chmiel goryczkowy 30 g
- chmiel aromatyczny - 13 g

- gęstwa z warki no.18 (Porter pejota, S-04) - pobrana i zużyta tego samego dnia 
 

Pracę zaczynam dość wcześnie - o 13:30. Jak już pewnie wcześniej zauważyłem, to dobra pora, picie alkoholu przed 13:00 jest mało praktyczne.
Pół godziny czekania i woda (ile jej, moje notatki milczą. Zakładam, że było klasycznie, 3:1) osiąga 70 stopni.


Wrzucam słody - poza barwiącymi. Temperatura spada do 66.8 stopni (ach, te krnąbrne 0.2 stopnia).
Dogrzewam trochę i przez godzinę staram się utrzymać 68 stopni. Nie mam z tym żadnych problemów, zacier jest gęsty i ładnie trzyma ciepło.


15 minut przed końcem dodaję słody barwiące. Wnętrze kotła wypełnił mrok...


Zgodnie z procedurą warzenia portera angielskiego podgrzewam do 77 stopni i trzymam w niepewności przez 10 minut.


15:15 - zaczynam filtrowanie. Za pomocą miarki kucharskiej bardzo wygodnie przenosi się zacier, na koniec wystarczy tylko przechylić pusty już prawie gar i poprosić pomocnika o wyskrobanie resztek (nie ma wtedy komu robić zdjęć więc raczej nie prędko doczekacie się dokumentacji tego zjawiska :))


Zwrot pierwszych mętnych litrów - chociaż w tym wypadku ciężko mówić o jakiejkolwiek przejrzystości, zakładam, że pierwsze litry były mętne.


Wysładzanie w odstępach 10-15 minutowych, w trzech partiach:

- 2 litry 80'
- 8 litrów 80'
- 3 litry 80'


Podczas gdy wysłodziny leniwie się sączą do wiaderka, ok 15 litrów już odfiltrowanych nastawiam do grzania, niedługo potem dołącza reszta ekipy. Pierwszą porcję chmielu daję na samym początku gotowania, drugą 15 minut przed końcem (gotowanie godzina i 10 minut) - czyli kolejny wzorzec z portera angielskiego.


Chłodzenie standardowo, bez niespodzianek. Zdejmuję gar z kuchenki i stawiam na drewnianej desce, tak szybciej odprowadzę ciepło. Pamiętam, jak raz zapomniałem zdjąć z palników - mało tego, wyłączyć gazu... Dziwiłem się, dlaczego tak wolno temperatura spada. To, że spadała w ogóle uważam za sukces i kolejne punkty do doświadczenia.


Przemywam co się da wrzątkiem.
Nie, nie chodzi o wieczorną kąpiel, ani o jakieś dziwne hobby - zbliża się przykry etap zwiększonego ryzyka zakażenia brzeczki, które to, niestety, rośnie wprost proporcjonalnie do zmęczenia. Zazwyczaj podstawowe, czyli minimalne środki, zapobiegają infekcjom. Dłonie myję bardzo często, praktycznie po każdej czynności i nie mam kontaktu z rurką do zasysania bo stosuję "przedłużkę". Staram się też nie otwierać okien w kuchni i nie skakać nad warką, żeby nie wleciały tam jakieś małe obce istoty.


Odmierzam potrzebną ilość gęstwy - tak, to gęstwa - 190 gramów. Gęstwa jest świeżutka, bo pobrana tego samego dnia i nie zdążyłem jej nawet nadać imienia.


Sprawdzam gęstość brzeczki. Pewnie wygodniej by mi było gdybym kucnął, ale już to przerabiałem - zaraz potem trzeba wstawać i tylko kręci się w głowie. Kolega mówi, że to problemy z ciśnieniem, ale nie do końca mu wierzę - pamiętam jak kiedyś umawialiśmy się na 18.00 a przyszedł dużo później.


Po gotowaniu i odsączeniu chmielin mam 15 litrów o gęstości 19'blg. Dobry wynik, bardzo dobry - ale przecież nie z kosmosu. Zamiast standardowych 4 kg zasypu dałem prawie 5, chciałem uzyskać mocniejsze piwo więc mam. Nie mówię, że kosmos nie ma tu nic do rzeczy, bo ma wiele, ale mimo wszystko w większości to moja zasługa.


Po agresywnej konfrontacji woda - brzeczka uzyskuję ok 21 litrów diabelskiego nasienia.
Silnie napowietrzam - po części z faktu, że tak powinno się robić - po części ze względu na frajdę jaką to wywołuje. Szczerze, poza wizytą w wc po wielogodzinnym pobycie w pubie, kiedy możemy pozwolić sobie na taki strumień?


Cieplutka gęstwa ląduje w skotłowanej, wymęczonej brzeczce. Stosuję kubeczki jednorazowe, wydaje mi się to dobrym, taktycznym posunięciem ponieważ nie trzeba nic myć ani przed ani po - chyba sprzedają je czyste, prawda?...


Rocco, sei geloso?...


Więc tak: porter pejota (no.18), alt (no.19) i porter diabelski (no.20). Sporo bulgotania jak na jeden pokój.
Patrzysz, rośniesz, puchniesz z dumy, odbija ci się niedyskretnie satysfakcją. To wszystko twoje. Dzieci twojej cierpliwości, twojej pasji, wynik elementarnych praw fizyki i chemii, które udało się ujarzmić do tego stopnia, żeby w ciągu miesiąca przyniosły ci przynajmniej dwie namacalne korzyści: radość i kaca.

31 marca 2012

Burzliwa spokojnie. 21 stopni, nikt fermentatora nie kopał, nie przestawiał, ale i on sam zachowywał się normalnie więc nie było powodów atakować.
Po burzliwej 5'blg, smak... bardzo przeciętny. Lekko powiedziane. Kwaskowate, mocno palone. Zapach "typowy", może nie ma się czym przejmować?

7 kwietnia 2012

Zeszliśmy do... 5'blg. Nic nie zeżarło więcej? Podejrzane... ale, przed samym butelkowaniem próba smaku: dobre, cierpkie, kawowe i raczej delikatne, o co akurat Diablo w płynnej postaci bym nie posądzał.
Poszły precz kwaskowate posmaki, bardzo się cieszę...

24 listopada 2012

Właśnie opisuję tą warkę.
Jakby to powiedzieć... nie wyszła.

Nie udało się wyciągnąć jej na światło dzienne w dzień premiery Diablo. Nie udało, bo próbowałem jej wcześniej, i była tak paskudna w smaku, że kupiłem sobie piwo w sklepie.
Kryła się więc w mrokach piwnicy, gdzie jej miejsce. Ciasne, mroczne, pokryte kocimi feromonami i pajęczymi wyziewami. Sporadycznie, jakby z nudów, eksplodowały dwie lub trzy jednostki. Warka nie doczekała się nawet etykiety (są jedynie szkice...), popadła w zapomnienie... coś, co miało być świetnym dodatkiem do ważnego wydarzenia, okazało się niesmacznym problemem.

Oczywiście, jako istota głęboko myśląca, wyciągam wnioski. Po pierwsze: eksperymentować można wtedy, gdy ma się wiedzę. Po drugie: tworzyć przegrody w piwnicy, tak, aby szkło nie leciało do sąsiadów. Po trzecie: nie nastawiać się na nic w 100% - co ma być to będzie. Nie musi to dotyczyć tylko i wyłącznie warek :) Wszechświat i tak jest totalnie obojętny na nasze działania, nie istotne co robimy i z jakim zapałem.

PS Dzięki Seba za pomoc w warzeniu i za dokumentację foto, łobuzie ;)


11 komentarzy:

  1. Pejociku, znowu zabutelkowałeś 5blg i dziwisz się eksplozjom :) Nie mówię, że niemożliwe by finalne było 5 przy porterach (ile w końcu miałeś początkowego?), ale tylko tydzień cichej przy 5blg to strach. Polecam Ci jednak robić kolejny tydzień cichej i jeśli nadal nic nie zejdzie to dopiero do butelek - w taki sposób powinieneś rozwiązać problem z granatami :) Pozdrówka

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem wiem...

    To nie tak, że nie wyciągnąłem wniosków z poprzedniej warki - robiłem wtedy trzy warki w ciągu tygodni i nie znałem jeszcze wyników. Teraz doskonale widzę w czym problem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. a moim zdaniem to ponownie infekcja.
    często butelkuje piwo z 5 Blg i nie wybucha a i smakuje dobrze.
    raz mi się zdarzyła infekcja i piwo po otwarciu "wypieniało" się do dna. Zalatywało lekko kanalizą.
    od tego czasu wyparzam butelki i wężyki wrzątkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zalezy ile trzymasz ;) moje od marca ktore stoi w zapomnianym zakatku Polski, mialem okazje otworzyc w wrzesniu pare butelek no i niby nic nie wybuchlo w smaku ciagle bardzo dobre ale... pieni sie dobre 10min, gdybym nie wiedzial to bym nie uwierzyl jest tak nagazowane ze po otwarciu nawet jak odlalem pol butelki to drugie pol ciagle wychodzilo, wiec zastanawiam sie tylko czy jak nastepnym razem go nie odwiedze to nie bedzie juz rozwalonych butelek. Moglem upuscic gazu jak tam bylem poprzednio ale na to nie wpadlem.

      Usuń
  4. Dzięki za wpis, długo na niego czekałem :)
    A mój zestaw na portera zamówiony...
    Muszę chyba też pomyśleć nad swoim mini blogiem, zawsze coś niecoś można będzie od siebie podpatrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Śledzę Twojego bloga już od jakiegoś czasu i to właśnie dzięki niemu sam zacząłem warzyć (moją pracę również dokumentuję na blogu) :). Jak na razie pierwsza warka za mną - Pale Ale ;). Pozdrawiam Serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  6. To trzymam kciuki za tę i kolejne warki :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak tam pejociku? W porządku wszystko?

    OdpowiedzUsuń
  8. w porządku, jak najbardziej :) dzięki, Anonimowy ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. to jak wszystko w porzadku, to gdzie kolejne opisy ? czekamy :)

    OdpowiedzUsuń
  10. OK, OK :) Coś dzisiaj / jutro powinno wyjść, bo właśnie siadam do pisania.

    OdpowiedzUsuń

Zdecydowałeś/aś się na wpis? Super.
Niewielu to robi, więc doceniam każdą uwagę.
Dziękuję za komentarz.

(Z powodu natłoku spamu muszę wprowadzić moderowanie komentarzy. Takie czasy. Sorry!)